''Strumpfe'', jak mówią Niemcy) i z kropkami, które Gargamel namalował im na czołach. Potem poszliśmy jeszcze pod jeden z ajryszpabów, ale tłum był taki, że z trudem można było przecisnąć się z jednego końca uliczki na drugi, nie mówiąc już o wejściu do środka. Niemniej udało nam się zobaczyć – i posłuchać – jednego autentycznego dudziarza w spódniczce.
No, ale jednak post zobowiązuje, więc przynajmniej jeść trzeba jak w poście. Na szczęście Mama przysłała mi przepis na moją ulubioną sałatkę śledziową, więc chociaż dzięki temu mogłem się poczuć trochę jak w domu. Były drobne problemy ze składnikami: po pierwsze, nie udało mi się nigdzie znaleźć solonych płatów śledziowych. Marynowane, w śmietanie, rolmopsy itp. owszem, ale takich zwykłych surowych płatów – nie. Użyłem w końcu najbliższego odpowiednika, jaki udało mi się kupić, czyli śledzie wędzone. Też dobre. Podobny problem był z ogórkami – konserwowych jest do woli, ale o kiszonych tu nie słyszeli. Na szczęście sąsiadka odstąpiła mi jeden słoik przywieziony jeszcze z Polski. W każdym razie sałatka się udała, zrobiłem cały wielki garnek, no i – rzecz jasna – dwa dni później już było po sałatce. Ale na pewno to nie ostatnia, jaką sobie zrobiłem. Z ciekawszych tematów kulinarnych, to jeszcze mogę wspomnieć krokiety z kapustą i pieczarkami, jakie raz zrobiłem z wyżej wspomnianą sąsiadką. Pyszne były. Ale niestety taka mobilizacja zdarza się tylko co jakiś czas. Codzienność to makaron i paluszki rybne. Praktycznie cały akademik kupuje makaron i paluszki rybne w tym samym supermarkecie w Kehl i wszyscy regularnie się tym żywią. „Co <poem>– Co tam pichcisz?” – „To To co zwykle, makaron, ryba. A ty?” – „To To samo. ''Comme d’hab.''” – „No No to ''bon ap.''” – „''Merci. Bon ap.''” </poem>Tak mniej więcej wyglądają codzienne rozmowy w kuchni. ''Comme d’hab.'' Jak zwykle.
Jak już wspomniałem, do Strasburga (nareszcie!) zawitała wiosna. Zrobiło się – na ogół – ciepło i słonecznie, trochę się już zazieleniło, a na Placu Republiki zakwitły magnolie (piękny widok). Sąsiad pokazał mi drogę do pobliskiego lasku, do którego w niedzielę wysypuje się cały Strasburg – coś tak jakby nasz Las Wolski, jest jeden pałacyk i minizoo. W każdym razie przyjemne miejsce na krótkie spacery rowerowe.