Pamiętacie, jak w ostatnich wieściach (do licha, to już miesiąc temu, jak ten pobyt we Francji rozleniwia!) pisałem, że nie było żadnego karnawału? Otóż nie wiedziałem wtedy jeszcze, że tutaj Tłusty Wtorek to początek, a nie koniec, karnawału. Zdawałem sobie sprawę, że Francuzi nie są zbyt religijni – nawet w stosunkowo katolickiej Alzacji – ale nie sądziłem, żeby aż tak. Karnawał w poście... Cóż, co kraj to obyczaj.
''Quand en France, fais comme les Irlandais '' (kiedy jesteś we Francji, rób tak, jak robią Irlandczycy), jak powiedział mój sąsiad, Anglik, w dniu św. Patryka, które było świętem nie tylko dla licznych tu Irlandczyków (głównie studentów), ale i dla wszystkich mieszkańców Strasburga. Tak więc nie było wyjścia, tylko trzeba było dostosować się do miejscowych zwyczajów i bawić się z tubylcami, a jeszcze częściej – z innymi cudzoziemcami. To było oczywiście 17 marca – akurat wtedy, kiedy zaczynała się robić wiosna. Większość dnia spędziłem na pikniku w parku między Pałacem Uniwersyteckim a ogrodem botanicznym. To były urodziny niejakiej Silvii, więc zjedliśmy tort, wypiliśmy szampana, pograliśmy w piłkę, no i ogólnie było jak to na pikniku. Towarzystwo, jak zwykle międzynarodowe, choć głównie Niemcy, jak Silvia. Początek dnia był trochę trudny, bo dzień wcześniej była wielka impreza zorganizowana przez samorząd z mojego instytutu. Tam było tak, jak nie lubię – autobusem za miasto do jakiejś sali gimnastycznej na zadupiu – ale przynajmniej za darmo (wszystko za darmo – nawet ''whisky''
w dowolnych ilościach!), no i to największa taka impreza w ciągu roku, więc jak mógłbym nie pojechać?