== I po świętach ==
28 stycznia 2004 r.
Witam po miesięcznej świąteczno-wakacyjnej przerwie!
Redakcja Wieści ze Strasburga wznawia swoją działalność w nowym roku i w nowym semestrze. Przepraszam Wszystkich, że tak dawno się nie odzywałem, ale tak to jest: najpierw sesja, potem Święta w Polsce, a potem ferie w Strasburgu, podczas których ogarnęło mnie jakieś takie niewyobrażalne lenistwo. Ale jednak coś się przez ten czas działo, więc spróbuję to wszystko jakoś podsumować w tym liście.
Zacznijmy więc od końcówki grudnia. Jak pewnie wiecie, Francję nawiedziły wtedy katastrofalne burze i powodzie. Na wypadek, gdyby wtedy ktoś się martwił o moje bezpieczeństwo, to zapewniam, że ta klęska dotknęła głównie południe kraju i na szczęście nie dotarła do Strasburga. W zasadzie, tu przez cały czas było raczej sucho. Nawet śnieg, jeśli czasem pada, to tyle, co kot napłakał.
Na Święta, jak już wspomniałem, wybrałem się do Polski. Po drodze, jak zwykle, nie obeszło się bez przygód. Gdzieś w środku Niemiec z silnika autokaru zaczęły buchać płomienie. Nikt, dzięki Bogu, nie ucierpiał, ale trzeba było trochę czekać na zastępcze autobusy. Same Święta spędziłem tradycyjnie, to znaczy obżerając się do granic możliwości na łonie rodziny w okolicach Bożego Narodzenia i grając w scrabble pod Tatrami z przyjaciółmi w oczekiwaniu na sylwestra i Nowy Rok. Było ogólnie bardzo miło, ale ponieważ to wieści ze Strasburga, a nie z Krakowa czy z Murzasichla, to kończymy ten wątek i wracamy do Francji.
Nie wiem, jak to się stało, ale podróż z powrotem do Strasburga przebiegła gładko i bez żadnych niespodzianek. W akademiku nastąpiły pewne zmiany i to – o dziwo – na lepsze. Od kiedy wróciłem, mam dostęp do Internetu bezpośrednio z pokoju. Ponieważ takiego luksusu nie miałem nawet w domu, to jak się pewnie domyślacie (a niektórzy z Was nawet już zauważyli), trudno mi się teraz od komputera oderwać. Mam tu stałe łącze, które przeważnie – wolniej lub szybciej, ale na ogół dosyć szybko – działa i płacę za nie zaledwie 7,5 € / mies. – jak na tutejsze warunki wyśmienicie!
Kolejna rzecz to nowa lodówka. Do tej pory dysponowałem tylko małą, zamykaną na kluczyk kasetką, którą i tak musiałem dzielić z sąsiadem. Ale od paru dni mam już najprawdziwszą, nową lodówkę u siebie w pokoju! Jak na potrzeby jednej osoby jest całkiem spora (wys. 80 cm, szer. 54 cm, głęb. 47 cm – wyobraźcie sobie, ile piwa można tu zmieścić), ma zamrażarkę, a górna część może służyć jako blat. W takie lodówki zostały wyposażone wszystkie pokoje – w pewnym sensie akademik się jakoś zrehabilitował za ten bajzel z zeszłego semestru; nawet jeśli nowe lodówki będą oznaczać, że opłaty nieco wzrosną (choć tego jeszcze nie wiem dokładnie). W sumie, gdyby ten akademik był wyglądał od początku tak, jak wygląda teraz, to byłoby super.
Kiedy tu wróciłem, okazało się, że zapasy, które sobie przywiozłem z domu, plus jedzenie, które, wyjeżdżając stąd, zostawili mi moi sąsiedzi Brazylijczycy, pozwalają mi żyć bez robienia zakupów przez co najmniej cały pierwszy tydzień. W miarę, jak zapasy zaczęły się kurczyć, a mnie nadal nie chciało się pójść na zakupy (wspomniane już niewyobrażalne lenistwo), zacząłem troch ę eksperymentować kulinarnie. Po małej inwentaryzacji tego, co jeszcze miałem do jedzenia, doszedłem do wniosku, że jedyna potrawa, jaką mogę przyrządzić, to placki ziemniaczane. Oczywiście nigdy wcześniej nie robiłem placków ziemniaczanych, ale znalazłem jakiś przepis w Internecie i postanowiłem spróbować. Rzecz jasna, w warunkach akademickich jest się zawsze skazanym na improwizację; nóż musiał zastąpić tarkę, mąka kukurydziana – pszenną itd. Jeszcze tylko sól, pieprz, rozmaryn (na szczęście Tata zaopatrzył mnie przed wyjazdem w przyprawy), sos pieczarkowy z zupy grzybowej w proszku z dodatkiem kilku prawdziwych pieczarek i... gotowe. Możecie nie wierzyć, ale były dobre.
Do ciekawszych rzeczy, które tu robiłem w ciągu ostatniego miesiąca, na pewno należy zaliczyć wiercenie dziury w zapięciu do roweru. Mojej do niedawna sąsiadce, Asi, jakiś debil zepsuł kłódkę od roweru – nalał tam chyba kleju. Nie wiem, co z tego miał, bo ani on, ani nikt inny nie mógł tego otworzyć. A zatem trzeba było wiercić.
A ponieważ koleżanka nie chciała wiercić sama, to oczywiście wierciłem ja. Narobiliśmy trochę hałasu przez jakieś 20 minut, bo tyle nam zajęło przewiercenie się przez zamek, ale grunt, że się udało. Oczywiście przechodnie czasem gapili się na nas, ale nikt się nami bliżej nie zainteresował, wobec czego wiemy już, jak kraść rowery w Strasburgu.
No i oczywiście obejrzałem w kinie „Powrót króla”. Większość zagranicznych (czytaj: amerykańskich) filmów we Francji jest dabingowana, ale przynajmniej w tym wypadku można było wybrać wersję z napisami. Choć Elfy i tak mówiły po elficku i nikt tego nie tłumaczył... A przy okazji, jeden z wpisów w księdze gości (nowy dział na mojej stronie), przypomniał mi o francuskim filmie, który już tu oglądałem w zeszłym semestrze. To „Smak życia”, który ja dotąd znałem pod oryginalnym tytułem „Auberge espagnole”, a który opowiada o francuskim studencie na erasmusowskim stypendium w Barcelonie. Myślę, że trochę w tym filmie jest prawdy, choć nie wszystko wygląda
tak, jak u mnie. Bądź co bądź polecam, bo film jest zabawny; niektórym z Was już zresztą opowiadałem najzabawniejsze sceny – zwłaszcza grę słów, ''I’m going to fac'' („la fac” to po francusku: „wydział”, „uczelnia”).
Powoli zaczyna się nowy semestr, więc może okres niewyobrażalnego lenistwa mi wreszcie minie. Choć na razie zaczynam tylko około połowy przedmiotów; reszta dojdzie dopiero w marcu. Wszystkim, którzy jeszcze zmagają się z sesją, życzę powodzenia. I pozdrowienia dla wszystkich, a zwłaszcza dla tych z Was, którzy w tym semestrze również wybrali się lub wybiorą się wkrótce na stypendium.
== Żydzi ==