Otwórz menu główne

Muzyka w nocnym Krakowie

Wersja z dnia 15:49, 12 mar 2016 autorstwa Tukan (dyskusja | edycje) (Utworzono nową stronę "{{Tukanowe}} '''19:45''' Zamykam za sobą drzwi. Jeszcze słyszę nic, pustkę. Uszy nie są przyzwyczajone do takich dźwięków. Byle dobiec do autobusu,...")
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Tukanowe drobnostki
Oko Tukana
Tukan Varia
Napisz do Tukana

19:45

Zamykam za sobą drzwi. Jeszcze słyszę nic, pustkę. Uszy nie są przyzwyczajone do takich dźwięków. Byle dobiec do autobusu, wtedy usłyszą. Kierowca zamyka drzwi, ruszamy wciskając play. Niepamiętny cud na rozgrzewkę. Jestem sam. No prawie zupełnie sam, jest jeszcze uczynny kierowca osobliwego, małego Jelcza. Mkniemy na powitanie kolejnych przystanków i ludzi na nich zamarzających, czekających na nas jak na zbawienie. I po kolei ich... zbawiamy.

Za szybą głucha pustka i mgła, a ja myślę o rzeczach całkiem jasnych i klarownych. Osobliwa pogoda moich myśli nijak nie współgra z otoczeniem, jedynie piosenka Hounds of winter ma coś wspólnego i ze mną, i z tą zimową nocną szarugą. Wysiadam.

Alma mater, myślę o kolorach, o kolorach śmierci. Zapewne wszyscy myślą podobnie słuchając Stinga podczas nocnego spaceru ulicą Jagiellońską. Kolor wody, ognia, śniegu... każdy z nich kojarzy mi się z ostatecznością. Czemu? Na szczęście zaraz te myśli znikną, uszy usłyszą coś nowego, znanego i ulubionego. Jaką minę bym zrobił gdybym ujrzał nieumiejącego tańczyć przechodnia. Czy wiedziałbym, że w rytmie jego kroków odbija się muzyka? Dlaczego tak dziwnie idzie i nagle przestaje, jakby nigdy nic? Tak samo zaczął, nie wiem dlaczego? Myślę? Tańczę? Słucham!

Czekam na deszcz w Empiku, czekam zaczytany w słowa, które wzruszają. Zaczytany kupuję i wychodzę dalej oddawać się czemuś co trąci mistyką. No może tylko troszeczkę.

Rynek. Słuchawki są prawdziwą granicą oddzielającą mnie od stwierdzeń typu: może dorzuci się Pan do piwa. Wszystko wydaje się cieplejsze niźli jest. Muzyka. All for seasons komponuje mój powrót, spokojny, oniryczny, bezmyślny... prawie. Wszystko dookoła takie normalne, zwyczajnie magiczne, codzienne. Bo to jest moja codzienność, której tak mi brakuje nawet wtedy gdy ją mam. Co będzie za miesiąc? Co za rok? Jak się żyje w innej codzienności? Czy można być kotem Schrödnigera?

Przystanek. Czekam na powrotny transport. Myśli tlą się resztkami sił baterii. Niedługo się skończą. Czuję przerażenie moich uszu przewidujących ciszę. Nastąpiła. Za powłokami okalającymi ciało nagle, jakby znienacka, pojawiło się przytłaczające -120C. Nikt nie był przygotowany na taki rozwój wypadków. Jeszcze 15 minut i będzie ciepło. Jeszcze chwila i znów usłyszę nuty pozwalające myśleć.

21:25