To była niesamowita noc, do tej pory, siedem miesięcy później, przypominam sobie dość sporo, choć oczywiście niektórych fragmentów wskutek odurzenia alkoholowego nie mam prawa pamiętać. Zaczęło się od tego, że przyszedłem prosto z pracy, kiedy nikogo jeszcze nie było, a ten [[Cień|cieniasty lokal]] był jeszcze zamknięty. Wypiłem więc samotnie [[piwo|piwko]] w ogródku obok, który wziąłem za ogródek lokalu, w którym mieliśmy się spotkać, a okazał się być ogródkiem konkurencji.
W każdym razie po jakimś czasie zebrała się większa część ekipy i zaczęło się zwyczajne, nudne spotkanko. Podobno miały być jakieś tańce, ale na szczęście obyło się bez nich. Podobno też miał się tam pojawić kolega, którego od ósmej klasy nie widziałem, ale się nie pojawił, albo go nie zauważyłem. Pojawiła się natomaist sąsiadka Lucasa, co skupiło uwagę większej części męskiego towarszystwa towarzystwa na niej, a ja tymczasem od osoby, którą mieliśmy żegnać, dowiedziałem się nareszcie, dlaczego nie.
I tak to jeszcze trochę trwało, aż w końcu ją odprowadziłem, a potem wróciłem wyciągnąć Tukana i poszliśmy na imprezę, na którą w sumie powinienem był chyba iść od razu. Zabawa odbywała się u mojej koleżanki z pracy, towarzystwo było głównie z firmy, a rozmowy przy winie, ponczu i innych alkoholach toczyły się po polsku, angielsku, portugalsku i francusku. W trakcie rozmowy (po polsku) z Tukanem doszedłem wtedy do wniosku, że tytułowe pożegnanie było jednak pożegnaniem na zawsze. I tym optymistycznym akcentem wyszliśmy z imprezy, bo skończyła się wkrótce po tym, jak tam przyszliśmy.