Otwórz menu główne

Zmiany

Wieści ze Strasburga

Dodane 6155 bajtów, 14:59, 13 mar 2022
== Wielkanoc ==
26 kwietnia 2004 r.
 
Mam nadzieję, że wszystkim Wam święta minęły przyjemnie, radośnie i pogodnie. Oczywiście w pierwszym liście po Wielkanocy nie mógłbym pisać o czym innym niż o tym, jak ja spędziłem święta. Otóż, mimo że we Francji, święta obchodziłem bardzo po polsku i głównie w towarzystwie innych Polaków. A właściwie Polek; to głównie one
zadbały, żeby święta upłynęły nam zgodnie z polskimi tradycjami – na tyle, na ile jest to możliwe na obczyźnie.
 
Zacznijmy zatem od początku. Na mszę wielkoczwartkową poszedłem do katedry. W Wielki Piątek też planowałem pójść z koleżankami do katedry, ale na miejscu, ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że Liturgia Męki Pańskiej była rano. Po dłuższych poszukiwaniach udało nam się w końcu znaleźć jeden kościółek, w którym liturgia była
wieczorem. Kościółek, z zewnątrz niepozorny, zupełnie zaskoczył mnie w środku... brakiem jakiegokolwiek wystroju. Oprócz neoromańskich kolumn i krzeseł nie było tam nic; gdyby nie napis na drzwiach, że to kościół dominikanów, pomyślałbym, że to zbór protestancki.
 
Ścisły post wielkopiątkowy jest tu znacznie łatwiej zachować niż w Polsce – a to dlatego, że i tak wszystkie sklepy są zamknięte. Alzacja to jedyny region we Francji, w którym ten dzień jest wolny od pracy, podobnie z resztą jak w katolickich krajach Niemiec. Zawdzięcza to własnemu konkordatowi, który Alzacja podpisała ze Stolicą Apostolską jeszcze w czasach, gdy należała do Niemiec, a który teraz wyróżnia ją wśród innych regionów fundamentalnie antyreligijnej Francji.
 
W Wielką Sobotę rano poszliśmy oczywiście do święcenia. Na szczęście w Strasburgu znajduje się jedna polska misja i jest to zapewne jedyny kościół w tym mieście, gdzie odbywa się święcenie pokarmów. Niestety na całą naszą grupkę wypadały tylko dwa koszyczki, ale zawsze to coś. Choć czytałem, że na przykład nasze wojska okupacyjne w Iraku były tak pomysłowe, że święconkę nosiły w hełmach. No, ale my nawet hełmów nie mieliśmy...
 
Przez resztę dnia przygotowywaliśmy jeszcze to, czego nie zdążyliśmy zrobić przed święceniem. Ja z dwiema koleżankami przygotowałem sałatkę jarzynową, a sam jeszcze sałatkę śledziową. Nie byłem aż tak ambitny jak dziewczyny, żeby malować pisanki, ale dla zachowania minimum tradycji ugotowałem wszystkie jajka, jakie miałem
w lodówce, w łupinach z cebuli. Przynajmniej nie poszedłem na śniadanie wielkanocne z pustymi rękami.
 
A śniadanie wielkanocne było bardzo udane. Zebraliśmy się w sześć osób w akademiku Paul Appell, gdzie są większe i ładniejsze kuchnie. O dziewiątej rano wszyscy Francuzi, jak to mają w zwyczaju w niedzielne poranki, jeszcze spali, więc nikt tam nie przeszkadzał w zajęciu całej kuchni na własne potrzeby. Trzeba powiedzieć, że dziewczyny się postarały – biały obrus, pisanki, koszyczki, chrzan... Prawie jak w domu. Gdy wszystko było gotowe, pomodliliśmy się, stuknęliśmy się jajkami (ta tradycja, to była dla mnie nowość), zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i wreszcie mogliśmy zacząć jeść. Do jednej z koleżanek przyjechała na czas świąt siostra z Polski, więc przywiozła trochę polskich specjałów – babkę, szynkę... Do tego były inne wędliny, łosoś, sałatki itd. Słowem, uczta. Tak jak trzeba.
 
O jedenastej msza w katedrze – przeżycie nie tylko religijne, ale też estetyczne. Rozświetlone freski, procesje z biskupami, kadzidła, chór... A przede wszystkim niesamowite popisy organisty. Jest tam też coś takiego jak Straż Katedralna – panowie w eleganckich niebieskich mundurach, którzy przeważnie zajmują się pilnowaniem po-
rządku w kościele i wyganianiem ludzi, kiedy katedrę trzeba zamknąć. Na czele procesji szedł ich zapewne szef – też w niebieskim mundurze, ale bardziej ozdobnym, oraz w kapeluszu z ogromnym pióropuszem; w sumie dość paradne widowisko. Ale największym zaskoczeniem – wprawdzie już słyszałem, że to się pojawiło na Zachodzie, ale
jeszcze nigdy nie widziałem na własne oczy – były... ministrantki (''sic, sic!''). Msza była, rzecz jasna, po francusku, choć niektóre czytania odbyły się po niemiecku.
 
Po mszy była mała przerwa, a po niej kontynuowaliśmy świąteczną wyżerkę. Sałatki, które zostały nam ze śniadania, trzeba było przecież zjeść, ale to nie koniec. Justyna i jej koleżanka są niesamowite – nie wiem, jak tego dokonały w akademikowych warunkach, ale upiekły prawdziwego, pysznego kajmakowego mazurka. A inne dziewczyny przyniosły jeszcze inne ciasta.
 
Śmigus dyngus to tradycja również nieznana we Francji. Polewaliśmy się więc wyłącznie w naszym polskim gronie, tym bardziej, że pogoda zrobiła si ę śliczna i mniej więcej od tamtego czasu prawie bez przerwy taka się utrzymuje. Dlatego jeśli teraz nie pisuję tak często, jakbym chciał, to nie dlatego, że – tak jak było w zimie – nic się nie dzieje, ale dlatego, że dużo czasu spędzam na rowerze.
 
A jak Francuzi obchodzą Wielkanoc? No cóż, jedyne, co byłem w stanie stwierdzić naocznie, to że sp dzają święta bardzo rodzinnie. Miasto na ten czas się wyludniło, studenci spoza Strasburga powyjeżdżali do domów, a miejscowi pozamykali się w mieszkaniach, żeby pobyć z rodzinami. Żeby dowiedzieć się czegokolwiek więcej o wielkanocnych tradycjach tubylców musiałem się już skonsultować z Internetem. Stamtąd dowiedziałem się o jednej ciekawej tradycji, pochodzącej najpewniej z Niemiec i przez to popularnej również w Alzacji, a polegającej na tym, że w niedzielę wielkanocną dzieci szukaj ą w ogródku jajek ukrytych tam w sposób, który pozostaje biologiczną zagadką, przez wielkanocnego zajączka. Nie wiadomo też, po co zajączek miałby to robić, ale najprawdopodobniej robi tak po to, żeby dzieci miały czego szukać. Mój sąsiad, Niemiec, opowiadał mi też o innych wariantach tej zabawy, w których zamiast jajek szuka się flaszek z piwem, sznapsów itd.
 
I to tyle na tematy świąteczne.
== Unia Europejska ==