Pożegnanie Dorki, 30 czerwca 2005
To spotkanie było banjackie. Poniżej opis dla tych, których nie było, oraz dla tych, którzy chcą powspominać. Ave Banjak |
Spis treści
Termin i miejsce
- Czwartek, 30 czerwca 2005 r., godz. 19
- Cień
Okazja
Pożegnanie Dorki, która następnego dnia odfrunęła na tzw. Skurwysepkę.
Obecni
Wspomnienie Judka
To była niesamowita noc, do tej pory, siedem miesięcy później, przypominam sobie dość sporo, choć oczywiście niektórych fragmentów wskutek odurzenia alkoholowego nie mam prawa pamiętać. Zaczęło się od tego, że przyszedłem prosto z pracy, kiedy nikogo jeszcze nie było, a ten cieniasty lokal był jeszcze zamknięty. Wypiłem więc samotnie piwko w ogródku obok, który wziąłem za ogródek lokalu, w którym mieliśmy się spotkać, a okazał się być ogródkiem konkurencji.
W każdym razie po jakimś czasie zebrała się większa część ekipy i zaczęło się zwyczajne, nudne spotkanko. Podobno miały być jakieś tańce, ale na szczęście obyło się bez nich. Podobno też miał się tam pojawić kolega, którego od ósmej klasy nie widziałem, ale się nie pojawił, albo go nie zauważyłem. Pojawiła się natomaist sąsiadka Lucasa, co skupiło uwagę większej części męskiego towarszystwa na niej, a ja tymczasem od osoby, którą mieliśmy żegnać, dowiedziałem się nareszcie, dlaczego nie.
I tak to jeszcze trochę trwało, aż w końcu ją odprowadziłem, a potem wróciłem wyciągnąć Tukana i poszliśmy na imprezę, na którą w sumie powinienem był chyba iść od razu. Zabawa odbywała się u mojej koleżanki z pracy, towarzystwo było głównie z firmy, a rozmowy przy winie, ponczu i innych alkoholach toczyły się po polsku, angielsku, portugalsku i francusku. W trakcie rozmowy (po polsku) z Tukanem doszedłem wtedy do wniosku, że tytułowe pożegnanie było jednak pożegnaniem na zawsze. I tym optymistycznym akcentem wyszliśmy z imprezy, bo skończyła się wkrótce po tym, jak tam przyszliśmy.
Wobec czego nie pozostało nam nic innego, jak wbić się na inną prywatkę, do której drogę wskazał nam przypadkowo napotkany Fryderyk. Gdybym nie zobaczył, to bym nie uwierzył, że Sempy potrafią się tak dobrze bawić. Co ciekawe, nie znałem tam nikogo, choćby z widzenia, ale za to kilka osób rozpoznało we mnie "Judka z Banjawiki". Mieszanka sempowskiej atmosfery i banjackich tradycji (Deszcze niespokojne itp.) była zdecydowanie tym, czego nam było trzeba. Dalszy obraz jest już w mojej pamięci nieostry, ale jest to niewątpliwie obraz świetnej zabawy, picia, płukania gardła wódką i śpiewania na cały głos.
Obudziłem się o piątej rano. Z kilkudziesięciu osób (tak mi się wydaje), które były w tym domu jeszcze parę godzin wcześniej, zostały już – oprócz mnie – tylko trzy, z czego dwie zawzięcie tańczyły tango (a może to był walc?). Był już jasny, pogodny, roboczy dzień. Ubrałem się, wyszedłem i podążyłem na przystanek tramwajowy, gdzie odkryłem w jednej z moich kieszeni cudze klucze od mieszkania. Wróciłem, oddałem klucze, potem pojechałem tramwajem do domu, jeszcze troszkę się zdrzemnąłem i zdążyłem na dziesiątą do pracy. — אפםטנ, godz. 23:41, 30 sty 2006 (CET)