Motyl w Ziemi Świętej
Sprawozdanie z 8 maja 2006
Witamy Was wszystkich razem i kazdego z osobna!
Zaczyna się drugi tydzień naszego wędrowania (dosłownie) po Izraelu i terytoriach palestyńskich (mimo całej naszej otwartości, po tym drugim doświadczeniu w Dorocie wzbiera silna niechęć do Palestyńczyków, nie ukrywam, że we mnie także). Szybko przywykliśmy do widoku żołnierzy podróżujących miejskimi autobusami z karabinami na wierzchu (ciekawym uzupełnieniem żeńskiej wersji munduru są sandały i biżuteria...), do kontroli bagażu i prześwietlania nas na wylot.
Tę fascynującą podróż zaczęliśmy od wyraźnie laickiego Tel Avivu – więcej tu meczetów niż, choćby zamkniętych, synagog. Niemniej, miasto bardzo ładnie położone, pełne niezwykłych kontrastów i przebogatych muzeów.
Następna była Jerozolima. Miasto tak wspaniałe, że zmieniliśmy początkowe plany i przedłużyliśmy tu swój pobyt. Mimo to zobaczyliśmy zaledwie cząstkę ciekawych zabytków i miejsc godnych uwagi. Nie mówiąc już, że cały dzień na odwiedzenie Yad Vashem i drugi na Muzeum Izraela to zdecydowanie za mało. Stare miasto zapiera dech swoim ogromem i egzotyczną atmosferą. Podobnie zachwyciła nas wędrówka po współczesnym odpowiedniku sztetl czyli ultraortodoksyjnej dzielnicy Mea Shearim. W trakcie tego spaceru Dorota grzecznie zakryła chustą włosy, na spodnie założyła długą spódnicę i do tego stopnia upodobniła się do pobożnej żydowskiej żony podążającej za swym mężem, że oglądali się za nią turyści.
Pozdrawiamy Was serdecznie w przededniu wyprawy nad Morze Martwe i do Masady!